Grażyna Grzegorczyk
PORTFOLIO MARTYNY SZCZYGIEŁ (KLASA 2/1) PĘKA W SZWACH, LECZ CIĄGLE JEJ MAŁO. W ROZMOWIE Z ANNĄ KOZIESTAŃSKĄ OPOWIADA O NAJNOWSZYM OSIĄGNIĘCIU ORAZ TRUDNOŚCIACH, Z JAKIMI MIERZY SIĘ KAŻDEGO DNIA
AK: Widziałyśmy się ostatnio w czwartek. Z jakiej okazji otrzymałaś odebrany wtedy dyplom?
MS: To Sapere Auso – stypendium, które można otrzymać za osiągnięcia w różnych kategoriach: akademickiej, artystycznej i mojej – aktywności społecznej. Aplikować mogą osoby z podstawówek, liceów i techników. W tym roku wyłonili łącznie stu piętnastu laureatów. Aplikuję drugi rok z rzędu i dopiero teraz się udało. Jestem pierwszą osobą na Targówku od ośmiu lat, która dostała tę nagrodę.
AK: Jak wyglądała sama gala?
MS: Gala była online. Udostępnili filmik przewodniczącego CNK i zastępcy dyrektora Biura Edukacji Urzędu Warszawy. Wrzucili nagranie na YouTube o 15:00. Miałam wtedy korki z matmy i pamiętam, że nie mogłam się skupić. Wstawili listę, Mama ją sprawdziła. Byłam na niej. Pojawiło się też dużo znanych mi nazwisk, bo to w większości jedno środowisko projektowe. Porozdawaliśmy gratulacje między sobą i tyle.
AK: Jak to jest rywalizować z osobami, z którymi na co dzień współpracujesz?
MS: Największe wsparcie dostajesz od kompletnych nieznajomych – ten cytat jest prawdziwy. To trudne środowisko. Toksyczne. Część bardzo lubi rzucać kłody pod nogi. Na przykład Młodzieżówki Polityczne – bardzo lubią udawać ludzi, którymi nie są. Potrzebują bardzo dużo atencji; lubią się wywyższać. Trudno poznać człowieka od nieprofesjonalnej strony, bo każdy chce się pokazać jak najlepiej. Nie wiadomo, kto kim jest.
AK: Jak Ty się odnajdujesz? Pokazujesz całą siebie, czy stawiasz na profesjonalizm?
MS: Zależy. Siedzę w tym trzy lata. Zaczynałam od wolontariatu, więc to inna historia. Wiem, jaka byłam na początku i przez to nie lubię realizować projektów z osobami niedoświadczonymi. Sama taka byłam, ale udawałam, że wiem, co się dzieje i to bardzo pomagało. Staram się być profesjonalna, ale nie zawsze wychodzi.
AK: Byłaś główną dowodzącą przy organizacji Biegu Wolontariusza. Wolisz przy projektach mieć kogoś nad sobą, czy być osobą decyzyjną?
MS: Robiąc projekt do Warszawskiej Akademii Młodych Liderów, utwierdziłam się w przekonaniu, że wolę dowodzić. Kolejny rok walczę z poczuciem, że zrobię wszystko najlepiej i przez to boję się zaufać innym. Do WAML przyszło trzydzieści osób i wszyscy powiedzieli, że mają ten sam problem.
AK: Na czym polegał projekt?
MS: Co dwa tygodnie w sobotę były szkolenia trwające po siedem, nawet osiem godzin. Spotkania były online lub na żywo. Dotyczyły głównie umiejętności miękkich – autoprezentacji, zarządzania sobą w czasie – standard rzeczy.
Musieliśmy zdobyć wiedzę w zakresie kierowania, było dużo o budżecie partycypacyjnym, kompetencjach liderskich – broszurowe rzeczy.
Musieliśmy dobrać się w grupy po sześć osób i stworzyć projekt społeczny. Robiłam akcję o Unii Europejskiej – Youth About EU, gdzie nie byłam główną dowodzącą. Głównym celem była aktywizacja młodzieży, zwiększanie świadomości o UE i jej inicjatywach. Musieliśmy zbudować całe media społecznościowe, to była podstawa. Potem już jakoś poleciało – posty informacyjne, webinary, wchodzenie w interakcje z odbiorcami. Temat nie za bardzo mi podszedł, bo o Unii wiedziałam niewiele, dlatego zajmowałam się projektem od strony bardziej technicznej.
To dużo wniosło do mojego życia. Wtedy pierwszy raz nie wybierałam swojego zespołu. Zazwyczaj robię research o potencjalnych współpracownikach. Tutaj kompletnie nie miałam pojęcia, kim są ci ludzie, bo dostałam się do nich przypadkiem. Akurat zostało im miejsce, bo mój pierwotny projekt rozpadł się przez Covid.
AK: Jak dowiedziałaś się o WAML?
MS: Przez środowisko. Na Facebooku ktoś udostępnił post – wielu moich znajomych jest absolwentami. Dokładnie rok temu w styczniu wypełniłam formularz, później poszłam na rozmowę kwalifikacyjną, gdzie zapytali, czy nie jestem zbyt doświadczona na ten projekt. Uznałam, że nie – że będę się świetnie bawić.
Okazało się, że na trzydzieści osób, które się dostały, tylko dwie nie miały doświadczenia. Wszyscy byli mocno wprawieni, więc nie czułam się ani lepsza, ani gorsza. Znałam dużo z tych osób. Wszyscy przyszli dla networkingu, dla kontaktów przyszłościowych.
AK: Czy pośród tego aktywnego życia jest coś, z czego musisz rezygnować?
MS: Odkąd zakończyłam WAML, jest dosyć spokojnie. Ogólnie to dość mocno koliduje ze szkołą. Niektóre wytłumaczenia i wymówki mogą brzmieć naprawdę żałośnie. No jak to brzmi? Wie Pani, nie przygotowałam się na kartkówkę, bo musiałam pisać sprawozdanie budżetowe. Ludzie, szczególnie Ci wyżej postawieni nie biorą cię na poważnie. Trzeba zagryźć zęby, ustalić priorytety, czasem zarwać nockę i robić rzeczy, które były na wczoraj, robić checklisty, żeby się nie pogubić.
AK: Czy są trzy nawyki, które wypracowałaś, dzięki którym łatwiej realizujesz plany?
MS: Po pierwsze, współpraca z różnymi ludźmi – są introwertycy, są ekstrawertycy – do każdego trzeba mieć inne podejście i widzieć rzeczy z ich perspektywy. Time management – trzeba dobrze znać siebie, żeby móc ustalić priorytety – zdać sprawdzian albo rozmawiać przez dwie godziny w kwestii lokalizacji Biegu, który zaczęłam organizować we wrześniu 2019. Miał odbyć się w marcu 2020, ale na dziesięć dni przed imprezą dowiedzieliśmy się, że jednak się nie uda, bo wszystko zamykano. Bieg odbył się dopiero sześć miesięcy później.
Co z tym idzie, trzeba szybko podejmować decyzje, szybko adaptować się do zmian – nie zawsze takie rzeczy są komfortowe. Czasem musiałam się do tego zmuszać. Musiałam odbyć niewygodne rozmowy z osobami postawionymi wyżej ode mnie, na przykład z Prezesem Akademickiego Związku Sportowego. Nie wiedziałam, jak formalnie rozmawiać z ludźmi. Dawałam sobie pep talki – nie ma nikogo innego, kto to zrobi, musisz się zebrać!
AK: Skąd wiedziałaś, jak pisać maile, żeby dostać pozytywną odpowiedź?
MS: Sztuczka polega na napisaniu do czterdziestu partnerów, kiedy szukasz dwudziestu. Wtedy jest szansa, że odpowie trzech. Trzeba iść w ilość, bo formuła zawsze jest taka sama. Należy ściągać uwagę – zmieniać czcionki, podkreślać lub pogrubiać niektóre słowa, używać niezbyt skomplikowanego, ale też niezbyt prostego, języka. Nie pisać z góry, tylko pokazać, że potrzebujemy ich pomocy tak samo, jak oni naszej.
Wolontariat na każdym stanowisku daje zupełnie inne doświadczenie. Niezależnie czy to organizacja biegu, pomoc na Orlenie, gdzie pakujesz worki, czy Runmageddon, gdzie siedzisz na akredytacji i musisz wszystkich odhaczać i ciąży na tobie wielka odpowiedzialność, bo trzymasz czyjś dowód osobisty z jego danymi w dłoni. To wszystko uczy i nie byłabym tu, gdzie jestem, gdyby nie wolontariaty.
AK: Na co złożyło się czterysta godzin?
MS: Nie lubię się nudzić. Potrzebuję mnóstwa stymulantów. Zaczynałam od szkolnych rzeczy – biegi, targi. Był moment, kiedy przestało mi to wystarczać.
Byłam na Elabie Education Laboratory, gdzie przydzielono mnie do Swansea University, gdzie kobieta miała tak specyficzny walijski akcent, że trudno było się dostosować. W 2019 zaczęłam współpracę z Inicjatywą Perspektywą, gdzie współorganizowałam event po drugiej stronie Polski. Potem oni prawnie pomagali z Biegiem. Pisałam też dla nich posty, zajmowałam się copywritingiem.
W styczniu 2020 byłam na wolontariacie dla WOŚP, gdzie miałam drukować plakaty. Jeden z organizatorów stwierdził, że za dobrze sobie radzę. Wrzucił na moje miejsce kogoś innego, a mnie przydzielił gdziekolwiek indziej. Drukowaliśmy w pewnym momencie dokumenty, ogarniałam też nagłośnienie po raz pierwszy w życiu. Mój najdłuższy i najbardziej wyczerpujący wolontariat to Runmageddon, gdzie spędziłam siedem dni po szyję w błocie.
AK: Czy był wolontariat, który wiedziałaś, że ci się przyda i choć kompletnie z tobą nie rezonował, to na niego poszłaś?
MS: We wrześniu 2019 poszłam z moją przyjaciółką na PTAK Expo w Nadarzynie na Hackathon skupiający dwa i pół tysiąca ludzi programujących, a nie wiem kompletnie nic o informatyce. Musiałam porządkować dokumenty, robić rzeczy na komputerze, stałam też na akredytacji. Siedziałam tam po piętnaście godzin dziennie przez dwa albo trzy dni. Przydzielono mnie do Philip Morris International zajmującego się technicznymi rewolucjami dotyczącymi e-papierosów. Kazali mi pisać raporty, o czym nie miałam pojęcia. Nie wiedziałam, w jakim mają być języku, a same rozmowy były po angielsku.
AK: Czy jest społeczność, która pomaga zacząć angażować się w wolontariaty?
MS: Powiedziałabym, że Młodzieżowe Rady Dzielnic i Młodzieżowa Rada Warszawy. Jestem w MRD Pragi Południe, gdzie obejmuję stanowisko sekretarza już drugą kadencję i można tam znaleźć różnych ludzi – z różnych szkół i środowisk. Część jest bardzo doświadczona, część dopiero zaczyna. Programy takie jak WAML to zrzeszenie Radnych. Wyżej jest Sejmik Wojewódzki, Rada Dzieci i Młodzieży przy Ministerstwie Edukacji Narodowej. Są stowarzyszenia i fundacje, konferencje młodzieżowe. Trzeba szukać, tego jest sporo. Ludzie nie zdają sobie sprawy, jaki mogą mieć wpływ na środowisko i społeczeństwo.
Wywiad przeprowadziła: Anna Koziestańska z Samorządu Uczniowskiego CXXXVII LO
